Wreszcie zebrałam się do napisania paru słówek o naszym drugim dniu w Sztokholmie. Pierwszą atrakcją tego dnia było… metro. No cóż, w Gdańsku takich atrakcji nie mamy. Tunele metra, fakt-faktem ciekawie zrobione – jak wykute ze skały, tylko podłoga zrobiona. Każda stacja w innym klimacie. Jedna marynistyczna – żaglówka, róża wiatrów itp., kolejna to kopalnia z szybami i fundamentem ogromnej kolumny.
Wyszliśmy nad ziemię, zostawiliśmy bagaż i ruszyliśmy na wędrówkę po starówkowych wyspach.
- Kościoły nieliczne, albo zamknięte jeszcze były, albo trwała msza. Za drugim podejściem załapaliśmy się na zwiedzanko katedry przy pałacu.
- Domki wśród ciasnych uliczek, pełne sklepików i pięknych restauracyjek.
- Pałac widzieliśmy z zewnątrz, ale na zmianę warty się załapaliśmy.
- Przystań z wyświetlaczami z rozkładem rejsów, lepsze niż u nas na dworcu.
- I maluśka skalista wysepka, ze średniowiecznymi budyneczkami – stworzona do wypoczynku i pikników
A po tym wszystkim powrót na dworzec, busikiem na lotnisko i odlot Wizzera. Lot kapitanem Polakiem i stewardessem – facetem.
Sztokholm zrobił na nas naprawdę niesamowite wrażenie. Możliwe że tam kiedyś wrócimy — kiedyś.