Moje dzieciństwo w zasadzie dzieli się na 2 etapy. Przed i po przeprowadzce, czyli mniej więcej lata 80-te i 90-te. Tak więc teraz trochę o tych pierwszych-moje prawdziwe dzieciństwo. Mieszkałam z rodzicami u dziadków, ale często bywała u nas ciocia z wujkiem i 2 kuzynki. Wiec na ogół było w domu dość wesoło i gwarnie.
Co do zabaw w dzieciństwie to u mnie było podobnie jak u Matiego. No może poza wojną na kamienie, ale doły-pułapki też kopałam. Dochodziły jeszcze zbieranie świetlików i drabinki-miałam taki luksus przed domem. Biegało się do znajomych, do sklepu ze złotówkami, nie umiało się jeszcze liczyć, ale pani sama za loda brała, jak nie starczyło to się na spółę kupowało. Miałam jedną lalkę i parę maskotek. Miałam wielu znajomych, każdy nowo poznany po 5 min. był kompanem do zabawy.
Mieszkałam na cichym osiedlu domków szeregowych. Mieliśmy duży ogród, działkę, kurnik, hodowlę królików i nutrii. Tych ostatnich nie lubiłam. Ale króliki były super, pamiętam jak tata pokazywał mi takie maluśkie, ślepe, dopiero co narodzone. Na szczęście nigdy nie widziałam jak zabijają nasze zwierzątka, żyłam w błogiej świadomości że one są tak dla przyjemności dla oka. Z dziadkiem chodziłam po jajka, były też tam 2 szklane, żeby kurki wiedziały gdzie znosić. Ganiało się je żeby czasem nie wysiadywały. Raz byłam z dziadkiem po młode nioski na rynek. Przynosiliśmy je w wielkim worze, to mi się za bardzo nie podobało. Oj z kurami to było historii.
Co do działki to były plusy i minusy. Pamiętam pielenie poziomek-to było moje zadanie, ale miałam też skrawek grządki z kwiatkami. Mieliśmy altankę, a w niej dużo kurzu, pajęczyn i różnych skarbów. Jak zaczynało się lato dochodziła atrakcja-kąpiel w beczce. Jak to na każdej działce była głęboka beczka z wodą. Siadałam z kuzynkami na krawędzi i chlapałyśmy się nawzajem. Poza tym urządzałyśmy „połowy”, tzn. zawsze się zdarzy że coś do beczki przez przypadek wpadnie, a jak brakowało przypadku to się mu pomogło. Wyciągało się wówczas długie grabie i nimi szperało po dnie, a potem wyciągało po ścianach, żeby skarb nie uciekł. Ile zgniłych jabłek tak się wyłowiło… No właśnie zbierane owoce z drzew, podjadanie kalarepy dopiero co wyrwanej, opłukanej w beczce i przeciętej starym nożem- to smaki mojego dzieciństwa. A zapachy-to piwonie rosnące w ogrodzie, zapach starej szopy i spiżarnia w piwnicy.
Że ty były czasy zakupów na kartki, więc i stanie w kolejkach pamiętam. W okolicy były 3 sklepy – spożywczy (znaczy ciepłe lody), warzywniak (brak zainteresowania), no i mięsny (omijany w miarę możliwości). Bo z mięsnym to było tak, albo było pusto i cicho, albo stała wielka kolejka i ja, mój brat ,i mama w niej. To godzinne czekanie i polecenia „nie odchodź za daleko”, męczarnia.
Ale te lat minęły, nastąpiło wiele zmian w moim życiu, ale to już inna historia…
Galeria zdjęć: Dzieciństwo