Udało nam się umieścić pozostałe 2 albumy z naszych tegorocznych wakacji. Wypadałoby z tej okazji opisać jak nam ten czas minął…
Plany były wielkie 🙂 Najpierw wymyśliłem jak co roku Bałkany. Po namowach Agnieszki poszedłem na ustępstwo – Skandynawia (która wygrała naszą sondę). Ale, że Kinga mała i lepiej nie trenować rodzicielstwa w ekstremalnych sytuacjach ostatecznie stanęło na wiele dni 😉 na 2. pozycji z sondy: Mazury + Litwa.
I co? Myślicie, że byliśmy na Mazurach? Nawet jedną nogą nas tam nie było. Zaczęliśmy zastanawiać się jak będzie tam tłoczno w większości miejsc, do tego koszty i tak naprawdę same jeziora…
Powstał szybko plan objazdówki po Polsce, po znajomych i rodzinie. Spakowaliśmy się i 6 lipca (poniedziałek) i bez pośpiechu wyruszyliśmy do Skotników (Kujawy, 15km od Kruszwicy). Od pewnego czasu koleżanka Marysia ma tam gospodarstwo i postanowiła spędzić wakacje wraz z synkiem Sebastianem i kilkoma zwierzaczkami właśnie tam. A my skorzystaliśmy z okazji. Był to wspaniały czas, bez większego pośpiechu, na rozgrzewkę przed następnymi atrakcjami. Oczywiście na miejscu Kinga obejrzała zwierzaczki (koń, koza), ale bardziej była zainteresowana Sebastianem, nieco starszym od niej. We wtorek punktem dnia była Kruszwica, a dokładniej okolice Mysiej Wieży. Spędziliśmy tam kilka godzin na spacerze i plaży. Rynku jakoś nie udało nam się odwiedzić, innym razem.
W środę (8 lipca) po 2 nocach spędzonych w Skotnikach obraliśmy kurs na Ślizów, gdzie mieszka Hania i Grześ. Ze względu na Kingę w połowie drogi postanowiliśmy zrobić postój. Wybraliśmy Licheń Stary. Ja nigdy nie byłem, a Agnieszka dawno temu, gdy budowano jeszcze bazylikę.
Zrobiliśmy tam mnóstwo zdjęć, ale opublikowaliśmy kilka, jako zaznaczenie że na pewno byliśmy 😉 Nie zdążyliśmy się obejrzeć, a minęło nam kilka godzin. Kinga zdążyła się zmęczyć, a i przestało padać.
Około 18:00 bez przeszkód dojechaliśmy do Hani i Grzesia, którzy nas wyczekiwali z uśmiechem. Wieczór minął wspaniale, Kinga dostała prezenty (chociaż nie pamiętam czy z jakiejś okazji). Czwartek do 16:00 organizowaliśmy sobie sami, bo Hania i Grześ musieli gnać do pracy.
W czwartek udaliśmy się do Namysłowa i Brzegu, gdzie miały być zamki. Namysłów jest bardzo ładnym miasteczkiem takim pomiędzy wsią, a miastem średniowiecznym (elementy murów miejskich wpisane w byle jaką zabudowę). Charakteru miastu dodaje browar, którego zapach czuć w okolicy. Bardzo spodobała mi się renesansowa fontanna na rynku, ale na wodzie to oszczędzają. Na zamek się nie dostaliśmy, ponieważ wejście jest ogrodzone siatką z napisem „teren prywatny”. Więc studnię (1600 r.) na dziedzińcu znamy tylko z Internetu.
Brzeg, niby też z rynkiem, ale to zupełnie inne miasto. Bardziej poukładane i miejscami czuje się wielki świat. Zamek Piastów Śląskich (a raczej jego połowę) widzieliśmy, jak i ogród zamkowy. Na pewno warto się wybrać jako forma przerwy w podróży w dłuższej trasie, albo objazdówka z innymi miejscami w okolicy.
Po powrocie naszym oraz Hani i Grzesia i dobrej godzinie ustaleń zmieniliśmy plany. Zamiast zostać u nich jeszcze jeden dzień (nie, nie, wcale nie okazali się tak okrutni) i pojechać do Parku Ojcowskiego, Hania zaproponowała spędzić kilka dni w Jej rodzinnym Wilkowie (obok Złotoryi i Karkonoszy). Po kilu opóźnieniach, mniej i bardziej zabawnych po 21:00 dotarliśmy do domostwa rodziców Hani.
Tak oto cały piątek i sobotę mieliśmy na nowe atrakcje w nowym miejscu. Na piątek wspólnie zaplanowaliśmy Karpacz i wejście na Śnieżkę, dodatkowo z chrześniakiem Hani. Droga do Karpacza była bardzo malownicza, nazwy miasteczek co najmniej dziwne (Pielgrzymka, Nowy Kościół). Szczególnie malowniczy widok był z okolicy Podgórki.
Karpacz przywitał nas ładną pogodą. Po znalezieniu miejsca parkingowego (a nie jest to szczególnie łatwe) udaliśmy się zobaczyć świątynię Wang wykonaną z drewna bez użycia chociażby jednego gwoździa. W środku nie robi, aż takiego wrażenia, ale okolice bardzo ładne.
Następnie szlakiem niebieskim udaliśmy się w kierunku Śnieżki. Ostatecznie z autka wzięliśmy wózek, ale przydał się na jakiś 30% drogi, a tak był sporym utrudnieniem.
Na Polanie zjedliśmy co nieco, obejrzeliśmy się – a tam czarne, deszczowe chmury. Do tego zmęczenie dawało już o sobie znać, szczególnie dzieciakom. Zeszliśmy do Karpacza zielonym szlakiem, po drodze moknąc. Kindze to nie przeszkodziło w zaśnięciu, a ja upolowałem w aparacie muchomorki.
Osobiście też byłem trochę wymęczony tym wszystkim. Dlatego następny punkt programu, zgodnie z zaleceniem taty Hani: Kaczorów! Gdzie jest niepozorna karczma, ale po wejściu, a na dodatek posmakowaniu pierogów od razu chce się wracać, jeszcze przed wyjściem 🙂
W sobotę zrobiliśmy objazdówkę po okolicy. Na wstępie byliśmy przejazdem w Złotoryi, a później dobrych kilka godzin w Zamku Grodziec. Z zewnątrz niepozorny, ale w środku średniowieczny klimat (tańce, muzyka, strzelanie z łuków). Bardzo zniszczony, ale było gdzie zrobić zdjęcia.
W drodze „powrotnej” byliśmy na zaporze w Pilchowicach. Aż nie można uwierzyć, że budowana była na początku XX w. (1904-1912). Kinga skorzystała z okazji i prowadziła wózek po zaporze.
W drodze powrotnej do Wilkowa zatrzymaliśmy się jeszcze w Leszczynie, gdzie znajdują się piece bliźniacze, które służyły do wypalania wapna ze skał wapiennych w XIX wieku.
Na zakończenie dnia Hania z Grzesiem urządzili nam przechadzkę po urokliwej okolicy Wilkowa. Byliśmy między innymi na „skałkach” podziwiać Śnieżkę z daleka.
W niedzielę z rana pożegnanie i około 11:00 hop do Gniezna (ostatniego punktu wakacji) przez Legnicę, Rawicz, Gostyń, Jarocin. Jako, że trasa dość długa Agnieszka wpadła na pomysł, że warto zatrzymać się w Gostyniu.
Gostyń to bardzo spokojne miasteczko. Weszliśmy do kościoła św. Małgorzaty, a następnie udaliśmy się do słynnej bazyliki na Świętej Górze obok Gostynia. Na miejscu jedna z Sióstr dała nam radę: aby nie mówić Kindze, że jest wstydliwa, wyłącznie mówić poprzez kontrę. Po rozprostowaniu nóg, zrobieniu kilku zdjęć udaliśmy się już prosto do Gniezna – do Szcześniaków. Dojechaliśmy po godzinie 16, na miejscu czekała już na nas cała rodzinka.
Kinga, można powiedzieć „jak zwykle” ;), została obdarowana prezentami. Tym razem od Bernarda. Po obiadku udaliśmy się na spacer w okolice Kadłubki. Ciocia Emilia z każdą chwilą spędzoną z Kingą młodniała w oczach 😉 Zresztą jak wujek Leszek. Wieczorem omawialiśmy jeszcze z wujkiem co warto zobaczyć w okolicy następnego dnia.
W poniedziałek wszyscy poszli do pracy, no poza Maciejem, który nas obsłużył podczas śniadania. Jako pierwsze miejsce do zobaczenia obraliśmy skansen miniatur w Pobiedziskach, o którym usłyszałem od Jakuba. Wszystko w skali 1:20, np.: katedra gnieźnieńska, pałac w Rogalinie, w Czerniejewie. Chociaż miejscami miniatury są już uszkodzone, to na pewno warto zobaczyć jak każdy szczegół jest wiernie oddany (no może poza rynkiem poznańskim).
Jako, że za każdym razem gdy jestem w Gnieźnie jakoś tęsknię za rodzinką w Sulinie, to postanowiliśmy ich odwiedzić i spędzić tam popołudnie. Tym razem bardziej pamiętałem o zdjęciach, i są nawet świnki uwiecznione. Kinga czuła się chyba jak w raju: psiaki, kot, małe świnki, a do tego kwiatki i inne takie. A dodatkowo Kinga ma nawet zdjęcie z kombajnem, a co.
Wieczorem mimo zmęczenia Kingi odwiedziliśmy jeszcze ciocię Helę, która nas ugościła kilka lat temu (podczas mojej pierwszej wizyty w Gnieźnie z Agnieszką). Tym razem zobaczyliśmy ogród i szklarnię. A Kindze najbardziej spodobała się dziura w posadzce, gdzie kopała sobie w piachu łyżeczką 😉
Wracając na południe Gniezna, po drodze zabraliśmy Monikę z dworca i na zakończenie dnia, a jakże – to jeszcze nie koniec – udaliśmy się do „Bogusiów”, czyli poznałem ciocię Agnieszkę z wujkiem Bogusiem i ich trójkę dzieci.
We wtorek z rana mieliśmy już wracać do naszego Gdańska, ale wujek Leszek przekonał nas, że warto zobaczyć zamek/park w Gołuchowie. I tak też zrobiliśmy. Ponad 90km od Gniezna, ale warto było.
Mi najbardziej pod pasował sam park botaniczny, a do tego w końcu mogliśmy zobaczyć żubry (od razu przypomniały mi się Międzyzdroje, gdzie w poniedziałek „żubry nieczynne”). Sam zamek z zewn. prezentuje się fantastycznie.
Jako że czasu trochę jeszcze mieliśmy, Kinga aż tak bardzo zmęczona nie była wstąpiliśmy na koniec do muzeum leśnictwa.
Pierwsza część zbytnio Kingi nie zainteresowała – prezentacja różnych maszyn leśniczych (stare pilarki, glebogryzarki itp.), na górze różne rzeczy wykonane z drewna (zapałki, Biskupin). Ale już po drugiej stronie były wypchane różne zwierzaki. Kindze zrobiły się wielkie oczy, i jeszcze chwilę wytrzymała 🙂
Na zakończenie była wystawa lamp naftowych. Momentami było aż trudno uwierzyć, że to naftowe – takie były piękne, stylizowane.
Później już tylko szybki powrót do Gniezna, obiadzik, oczekiwanie na powrót rodzinki z pracy i pożegnanie. Trójmiasto przywitało nas pięknym zachodem Słońca.
Wszystkim dziękujemy za gościnę i nie tylko. A na zakończenie zapraszamy do ostatnich 2 albumów zdjęć z naszych wakacji…
Album zdjęć: Wakacje 2009 – 3 Wilków i okolice
Album zdjęć: Wakacje 2009 – 4 Gniezno i okolice