W Sylwestra znów goście, ale tym razem na dłużej. Zawitali do nas prawie po roku Bernard i Monika. Kinga długo się oswajała, ale wreszcie przy kąpieli lody zostały przełamane i zaczęło się wspólne szaleństwo.
Północ Kinga przespała tylko z lekkim przebudzeniem, nie ma jak nowe dźwiękoszczelne okna. Zostałam w domu z małą, a Mateusz z gośćmi wybrał się na Gradową Górę na oglądanie sztucznych ogni – było na co popatrzeć. U nas w okolicy jednak też ludzie nie żałowali i miejscami też były niezłe pokazy.
W Nowy Rok wypiliśmy uroczyście szampana Piccolo w szklankach, a co raz kiedy można zaszaleć :). Ten dzień postanowiliśmy spędzić na sankach pod Wieżycą. Przed godziną 12 ludzi za bardzo nie było, wiec mogliśmy sobie przypomnieć dzieciństwo i pozjeżdżać na sankach po małym stoku. Jeszcze tradycyjnie spacerek wzdłuż trasy kuligu, ale tym razem już nie białą drogą – cywilizacja dotarła w te urocze strony i drogi są czarne. Udało nam się jednak kawałek pojechać poboczem, tzn. ja z Kingą na sankach, a tatuś ciągnął. Po powrocie już saneczkowanie na górce nie było możliwe, bo instruktorzy nas pogonili. Popatrzyliśmy trochę na dzieciaki na oponach i nadszedł czas powrotu.
W domku na obiadek pizza jedzona wraz z moją mamą i Markiem, potem jeszcze pogaduchy, kościółek i dzień zleciał.
W sobotę postanowiliśmy przejechać się nad morze, długo śnieżyło, że nic widać nie było, ale wreszcie trochę się uspokoiło, wiec wskoczyliśmy do auta i do Brzeźna. Przeszliśmy się deptakiem na molo, a potem na plaże podrażnić łabędzie. Kinga nie mogła nacieszyć się ptakami i koniecznie chciała je głaskać, a takie spotkanie pierwszego stopnia, niekoniecznie się dobrze kończy. Mała podziwiała również swoje ślady na śniegu i z zapałem tuptała za rączkę z tatą.
Po powrocie do domku już trzeba się było żegnać, nasi goście musieli wracać, no cóż wszystko co dobrze szybko się kończy.